sobota, 11 czerwca 2016

Nieobecniść czas zakończyć (:


Od Modern Polar'a do Mesainne

I czego znowu oni ode mnie wymagają? Wejścia do tego urządzenia, które torturuje konia przez kilkanaście godzin. NIGDY W ŻYCIU. Co za człowiek wymyślił to ustrojstwo?! Miałem ochotę gryźć wszystkich po kolei. Tak ludzie mają rację, jestem znarowiony. Bełgotają coś tam w swoim języku. Zacząłem rżeć i prychać by w końcu zwrócili na mnie uwagę. A jak mi jeszcze zaraz włożą to coś metalowego do pyska, będę wściekły. Nie na szczęście, założyli mi mój skórzany kantar z łańcuszkiem. No dobra ludzie, to teraz pobawicie się trochę ze mną. Cóż, w sumie z miłą chęcią zmienię dom ale wolę się tam teleportować niż jechać przez kilka godzin... wyciągnęli długą linę i poprowadzili ją od lewego boku przyczepy, za moim zadem, do prawego boku. Kurde jak ta linka mnie do przodu pcha, nie nie ruszę się do przodu za nic w świecie. Dobra, jak mi zwiększą porcję owsa wyrażę zgodę. Jakiś mężczyzna szarpnął mnie za kantar i próbował mnie wciągnąć do przyczepy. Odwdzięczyłem się, po prostu złapałem go za ramię. Gdy nacisk linki z tyłu się skończył, sam z siebie wszedłem do koniowozu. Pracownicy z mojego nowego domu szybko zamknęli przyczepę. Zapłacili za mnie, zielonymi papierkami. Równie dobrze mógłbym je zjeść. Drzwi z boku przyczepy otworzyły się i do środka wkroczył człowiek w białym fartuchu trzymający igłę i buteleczkę. Zacząłem walić przednią nogą o drzwi przyczepy, zadnie nogi podskakiwały w dzikim tańcu. Aż w końcu poczułem jak człowiek wbija mi igłę i wstrzykuje coś. Coś co pewnie ma na celu mnie uspokoić. Ups nie udało się... Wierzgałem ile sił, chcę ostatni raz zobaczyć matkę i moją rodzoną siostrę. Zostawcie mnie wy cholerni ludzie! Czemu mnie sprzedajecie?! A z resztą wszystko mi jest już obojętne...
Po piętnastu minutach czułem spokój, spokojnie stałem w miejscu i czekałem na ruszenie się z miejsca. Usłyszałem zamykanie samochodu. Ruszyliśmy. Podróż ciągnęła się niemiłosiernie. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się na postój. Przynieśli mi wodę i siano. Przecież to oczywiste, że teraz mi nie podadzą owsa...
Jest w końcu drzwi przyczepy się otworzyły. Rozładunek był o wiele łatwiejszy niż załadunek. Od razu wyszedłem. Na miejscu był ogrom ludzi, błyskające światła mnie oślepiały. Czyżby Ci reporterzy i dziennikarze, o których opowiadała mi matka? Nie zatrzymywaliśmy się, szliśmy prosto na padok. Barczysty mężczyzna odpiął mi uwiąz, a ja rzuciłem się do szaleńczego galopowania po łące, było tam pusto. Świetnie! Po godzinie zziajany i spocony, stanąłem i zacząłem podskubywać trawę i bacznie obserwować okolicę. Na sąsiednich padokach nie było żadnego konia. Dopiero na drugim od prawej stały dwie klacze. To znaczy tak mi się wydaje, że klacze. Stały spokojnie i skubały trawę. Czasami ich oczy spoglądały na mnie. Co one chcą? Nie widziały ogiera w życiu... Jakaś kobieta właśnie zabrała izabelowatą klacz z pastwiska. Po piętnastu minutach ze stajni wyszły już naszykowane do jazdy. Lecz to co miała na grzbiecie było znacznie większe niż to co ja zazwyczaj nosiłem. Czyżby trenowała coś innego niż wyścigi. Kobieta najwidoczniej czegoś zapomniała i na chwilę przywiązała klacz do ogrodzenia mojego padoku. Natychmiast do niej podbiegłem. Chcę wreszcie kogoś poznać.
-Cześć, nazywam się Modern Polar.- Powiedziałem, klacz nie wydała się być zainteresowana.
-Ja jestem Mesainne, ale teraz muszę iść na trening. Później pogadamy- odpowiedziała przyjaźnie.